Każdy z nas będąc małym brzdącem o wzroście który pozwalał na spojrzenie
na to co jest na stole, miał swoje plany na przyszłość. Od wspaniałych
podróży w kosmos, poprzez posiadanie czworonożnego przyjaciela, na
zwykłym rowerze kończąc. Niektóre z marzeń spełniały się wcześniej czy
później, jednak bez względu na to, w głębi siebie nadal mamy te skryte
'coś' co chcielibyśmy zrealizować, na co teraz nie pozwalają nam
obowiązki, fundusze czy typowo 'polaczkowe', "a co by ludzie powiedzieli"
Ja mimo wszystko postanowiłem zrobić krok w tym kierunku. Będąc właśnie
tym ów brzdącem zawsze marzyłem o własnym ... motorze. Niby nic
wielkiego. Z resztą trudno było nie marzyć o własnych dwóch kółkach, gdy
podwórko obok, wujaszek miał warsztat, a kuzyni śmigali rometami,
jawkami, a nawet simsonami. Przyszedł czas, że i moi rodzice powiedzieli
symboliczne tak i wtedy mały Skowronek pomykał jaskrawozielonym S51, na
łamach #kartonu zwanego komicznie 'sprzętem do dachowania'
(wtajemniczeni pamiętają :)).
Jednak to nadal nie było to. Przyszedł czas, kiedy ów sprzęt musiałem
spieniężyć. W dniu w którym się z nim rozstałem, jego miejsce zastąpił
biało rdzawy golf, który z niewielkimi przebojami służy mi od dwóch lat.
Jak wspomniałem, jaskrawy Simson to nadal nie było to. Zwłaszcza, wtedy
gdy inni kumple rozpoczynali erę odkurzaczy i innych sprzętów zwanych
potocznie skuterami. Mi zależało na czymś, co nie naprawia się
'schematycznie' i bezproblemowo, lecz coś do czego trzeba włożyć serce i
kilka siarczystych kurw czy innych przekleństw. Coś, czego
budowa wydawała się prosta jak cep, ale jednocześnie w razie prostej
usterki wymagała wytoczenia najcięższych dział w postaci młotków. Czymś
co kiedyś było powszechne, a dziś powoli staje się niepowtarzalne.
Do czego zmierzam? Ano cofnijmy się do listopada zeszłego roku. Wtedy to udałem się przedłużyć OC za volkswagenowską białą torpedę.
Miła pani w ubezpieczalni wyliczyła mi kilka składek i uroczo
oświadczyła iż auto warte dwie wypłaty wymaga opłat w wysokości ... 70%
jednej wypłaty, czyli jakichś 800złotych. Jednocześnie poinformowała
mnie, iż gdyby nie fakt iż jestem współwłaścicielem, OC wyniosłoby o
połowe mniej, czyli kwotę którą byłem w stanie przyjąć. Jednodniowa
akcja w Starostwie zakończyła się wkreśleniem mnie z dowodu
rejestracyjnego co skutkowało tym iż moje obecne zniżki mógł trafić
szlag. Aby temu zapobiec, wspomniana wyżej babka doradziła mi abym kupił
'jakieś padło' z dokumentami, i zarejestrował na siebie. Mówiąc
'jakieś padło' miała na myśli przyczepkę, lub motorower. Przyczepka
odpadła z rywalizacji ze względu na gabaryty, a motorower.... cóż. Czemu
nie spytałem, po czym przystąpiłem do poszukiwań.
Nie trwały one długo. Kumpel z technikum kiedyś wspominał, że w jego piwnicy spoczywa Romet Ogar z papierami...
I tutaj warto przejść do puenty dzisiejszej notki. Dziś rano po
zostawieniu pod zastaw dobrej flaszki, wziąłem od znajomego busika i bez
większych przebojów przewiozłem Romecika z Białegostoku do swojej bazy
wypadowej na wiosce (o której nie omieszkam wspomnieć w innej notce,
opatrując ją szeroką relacją fotograficzną), gdzie w oczekiwaniu na
lepsze jutro, Ogar spędzi przynajmniej 2 miesiące.
Co chciałem przekazać? Głównie chciałem zrobić to co każdy szanujący się
samiec robi po zakupie czegokolwiek - po prostu się pochwalić. Chciałem
jednak również udowodnić, iż pod pretekstem zwykłego zachowania sobie
zniżek OC, da się zrealizować chociaż częściowo swoje marzenia. Dlaczego
częściowo? Ogar prawdopodobnie doczeka się remontu generalnego, bo OC
to tylko pretekst. Ale... ale zawsze marzyłem o remoncie czegoś
'poważniejszego'. Poważniejszego, znaczy większego i rozpoznawalnego. Od
zawsze lubowałem w polskiej motoryzacji PRL, dlatego już od dawien
dawna odkładam sobie w skarpecie na ... polskiego Fiata 125p(ew.
Żuczek!). Jednak zanim wydam ostatnie grosze na dużego bandziora, warto
zorganizować sobie jakieś zaplecze, w postaci najprostszej wiaty czy
garażu. Ale o tym jak wspomniałem w przyszłości. Prawdopodobnie po
maturach, bo wtedy czekają mnie najdłuższe wakacje. I znając polskie
realia i moje podejście, będą to najdłuższe wakacje w pracy.
Edit.
Wczoraj obiecałem fotki. Słowa dotrzymuje. Wybaczcie mi, ale tylko pod
ręką miałem tylko oczkową dziesiątkę, kombinerki, śrubokręt i
kalkulator, dlatego tak lipnej jakości zdjęcie. A jak ładnie ktoś
poprosi to dorzucę bazę wypadową
KLIK!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz