Rozważania (czyt. rozkminy) o wszystkim i o niczym. O tym o czym na fejsie czy innej naszej klasie nikt nie wspomina. Ciężkostrawność gwarantowana.

wtorek, 27 marca 2012

Nie taki chciałem być

Ostatnia seria notek to powrót do przeszłości i filozoficzne podejście do życia. Mam złą wiadomość dla ludzi wielbiących teksty nie dłuższe niż ćwierć strony A4. Ten taki nie będzie.

W przededniu 20 urodzin pojawia się w człowieku pewne pytanie. Chciałem napisać, że jest to podstawowe zagadnienie, ale to raczej kwestia indywidualna. W każdym razie chodzi o to kim chciałem być gdy 'skończy się naście'?
Pamiętam siebie jako gnojka, z metra ciętego który w wieku 16 lat cieszył się na wieść tego, że wyrywa się z małego miasteczka zwanego Zabłudów do Białegostoku gdzie czekała nowa szkoła, nowi ludzie, nowe doświadczenia. Ten lans i radość z posiadania biletu miesięcznego na PKS czy Białostocką Komunikację Miejską był jak powiew wiosennego wiatru po długiej i mroźnej zimie. Po 3 latach prania mózgu w gimbusiarni takie coś musiało być czymś niezwykłym. Już samo 'bujanie' starego Autosana w drodze do Białegostoku było czymś co odróżniało mnie od tych o rok młodszych małych gnojków którzy przekraczali progi szkoły którą ja właśnie skończyłem. Pamiętam jak rozmarzałem o tym, że za te 4 lata, gdy w Polsce będzie zbliżać się Euro (patrz teraz), będę kończyć szkołę, będę wysokim, ociekającym zajebistością 'prawie technikiem' z wlasnym autem i z jakimkolwiek poważaniem.
Cóż po 4 latach jedyne co z się spełniło to stary Golf, bo nawet wysoki nie jestem.

Pamiętam jak chciałem zmieniać świat. Swoje pierwsze kroki w Klubie Miłośników Komunikacji Miejskiej który ostatnio się ze mną rozstał. Pamiętam, gdy z zapałem czekałem na zebrania by pochwalić się jakimiś ciekawymi (jak dla tej grupy ludzi) planami, czy pomysłami. Wszystko po to by wielbić transport publiczny w imię zasady, a nie zdrowej logiki. Pamiętam jak szabrowałem starego Ikarusa na zajezdni, a później chcieli mnie stamtąd wyrzucić Teraz nie jestem nawet członkiem stowarzyszenia.

Pamiętam jak po otrzymaniu dowodu osobistego chciałem zmieniać świat, namawiając wszystkich aby szli na wybory. Sam z dumą oddałem głos w wyborach prezydenckich, będąc na lekkim kacu. Nikt o zdrowych zmysłach nie pojechałby przecież autem na lekkiej bani, zagłosować tylko w imię zasad.
To samo robiłem w wyborach samorządowych i parlamentarnych. Dziś widzę jedno. Zepsucie i brak jakikolwiek perspektyw dla tego kraju. Potrzeba chyba 20tonowy młot pneumatyczny dla rozbicia zabetonowanych głów tych wszystkich baranów na każdym szczeblu. Dziś już wiem, że nie warto wierzyć iż demokracja to najlepszy z możliwych systemów.

Pamiętam jak prowadziłem lokalną gazetkę internetową, która wyłożyła się po roku. Mimo to nadal słyszę ciepłe słowa w kierunku tej inicjatywy i możliwe, że do niej powrócę bo to było coś co dawało mi satysfakcję.

Jest za to mnóstwo rzeczy za które nie będę się wstydzić, ale o których nie warto wspominać. Każdy z nas ma swoje tajemnice i rzeczy o których wspomni dopiero gdy obali porządną flaszkę. Od niespełnionych miłości po jazdę samochodem w 7 osób z kontrolą Straży Granicznej włącznie. Przynajmniej dziś uśmiecham się wspominając jaki wtedy byłem młody i głupi. Dziś już jestem tylko głupi. Na szczęście niczego nie żałuję i tej zasady nadal będę się trzymać.

Dziś kończy się naście. Nie osiągnąłem rzeczy które sobie postawiłem za cel. Nie stałem się kimś, kim chciałem być kilka lat temu. Ale tym samym nie mogę powiedzieć, że nie osiągnąłem nic. Mam przecież dach nad głową, własne cztery kółka, mały biznes który powoli się kręci i jak na razie na klientelę nie narzekam. Jednak to tylko 'rzeczy'. W głębi siebie nie jestem tym, kim chciałem być.

sobota, 3 marca 2012

Spełniając plany z dzieciństwa

Każdy z nas będąc małym brzdącem o wzroście który pozwalał na spojrzenie na to co jest na stole, miał swoje plany na przyszłość. Od wspaniałych podróży w kosmos, poprzez posiadanie czworonożnego przyjaciela, na zwykłym rowerze kończąc. Niektóre z marzeń spełniały się wcześniej czy później, jednak bez względu na to, w głębi siebie nadal mamy te skryte 'coś' co chcielibyśmy zrealizować, na co teraz nie pozwalają nam obowiązki, fundusze czy typowo 'polaczkowe', "a co by ludzie powiedzieli"

Ja mimo wszystko postanowiłem zrobić krok w tym kierunku. Będąc właśnie tym ów brzdącem zawsze marzyłem o własnym ... motorze. Niby nic wielkiego. Z resztą trudno było nie marzyć o własnych dwóch kółkach, gdy podwórko obok, wujaszek miał warsztat, a kuzyni śmigali rometami, jawkami, a nawet simsonami. Przyszedł czas, że i moi rodzice powiedzieli symboliczne tak i wtedy mały Skowronek pomykał jaskrawozielonym S51, na łamach #kartonu zwanego komicznie 'sprzętem do dachowania' (wtajemniczeni pamiętają :)).
Jednak to nadal nie było to. Przyszedł czas, kiedy ów sprzęt musiałem spieniężyć. W dniu w którym się z nim rozstałem, jego miejsce zastąpił biało rdzawy golf, który z niewielkimi przebojami służy mi od dwóch lat.
Jak wspomniałem, jaskrawy Simson to nadal nie było to. Zwłaszcza, wtedy gdy inni kumple rozpoczynali erę odkurzaczy i innych sprzętów zwanych potocznie skuterami. Mi zależało na czymś, co nie naprawia się 'schematycznie' i bezproblemowo, lecz coś do czego trzeba włożyć serce i kilka siarczystych kurw czy innych przekleństw. Coś, czego budowa wydawała się prosta jak cep, ale jednocześnie w razie prostej usterki wymagała wytoczenia najcięższych dział w postaci młotków. Czymś co kiedyś było powszechne, a dziś powoli staje się niepowtarzalne.

Do czego zmierzam? Ano cofnijmy się do listopada zeszłego roku. Wtedy to udałem się przedłużyć OC za volkswagenowską białą torpedę. Miła pani w ubezpieczalni wyliczyła mi kilka składek i uroczo oświadczyła iż auto warte dwie wypłaty wymaga opłat w wysokości ... 70% jednej wypłaty, czyli jakichś 800złotych. Jednocześnie poinformowała mnie, iż gdyby nie fakt iż jestem współwłaścicielem, OC wyniosłoby o połowe mniej, czyli kwotę którą byłem w stanie przyjąć. Jednodniowa akcja w Starostwie zakończyła się wkreśleniem mnie z dowodu rejestracyjnego co skutkowało tym iż moje obecne zniżki mógł trafić szlag. Aby temu zapobiec, wspomniana wyżej babka doradziła mi abym kupił 'jakieś padło' z dokumentami, i zarejestrował na siebie. Mówiąc 'jakieś padło' miała na myśli przyczepkę, lub motorower. Przyczepka odpadła z rywalizacji ze względu na gabaryty, a motorower.... cóż. Czemu nie spytałem, po czym przystąpiłem do poszukiwań.
Nie trwały one długo. Kumpel z technikum kiedyś wspominał, że w jego piwnicy spoczywa Romet Ogar z papierami...

I tutaj warto przejść do puenty dzisiejszej notki. Dziś rano po zostawieniu pod zastaw dobrej flaszki, wziąłem od znajomego busika i bez większych przebojów przewiozłem Romecika z Białegostoku do swojej bazy wypadowej na wiosce (o której nie omieszkam wspomnieć w innej notce, opatrując ją szeroką relacją fotograficzną), gdzie w oczekiwaniu na lepsze jutro, Ogar spędzi przynajmniej 2 miesiące.

Co chciałem przekazać? Głównie chciałem zrobić to co każdy szanujący się samiec robi po zakupie czegokolwiek - po prostu się pochwalić. Chciałem jednak również udowodnić, iż pod pretekstem zwykłego zachowania sobie zniżek OC, da się zrealizować chociaż częściowo swoje marzenia. Dlaczego częściowo? Ogar prawdopodobnie doczeka się remontu generalnego, bo OC to tylko pretekst. Ale... ale zawsze marzyłem o remoncie czegoś 'poważniejszego'. Poważniejszego, znaczy większego i rozpoznawalnego. Od zawsze lubowałem w polskiej motoryzacji PRL, dlatego już od dawien dawna odkładam sobie w skarpecie na ... polskiego Fiata 125p(ew. Żuczek!). Jednak zanim wydam ostatnie grosze na dużego bandziora, warto zorganizować sobie jakieś zaplecze, w postaci najprostszej wiaty czy garażu. Ale o tym jak wspomniałem w przyszłości. Prawdopodobnie po maturach, bo wtedy czekają mnie najdłuższe wakacje. I znając polskie realia i moje podejście, będą to najdłuższe wakacje w pracy.


Edit.
Wczoraj obiecałem fotki. Słowa dotrzymuje. Wybaczcie mi, ale tylko pod ręką miałem tylko oczkową dziesiątkę, kombinerki, śrubokręt i kalkulator, dlatego tak lipnej jakości zdjęcie. A jak ładnie ktoś poprosi to dorzucę bazę wypadową

KLIK!

wtorek, 3 maja 2011

Bo ja to polityke w dupie mam

...bo ja to politykę w dupie mam.
Ogólnopolska akcja społeczna olej politykę rozrasta się w zastraszającym tempie. Ilekroć w swoim gronie nie rozpocznę tematu polityki, rozmowa kończy się cytatem jak wyżej. Znieczulica jest co raz większa, niezależnie od wieku, grupy społecznej czy koloru paznokci. Ewentualnością od wdupiemaniu jest wszyscy kradną!. Na każdym szczeblu.
Trudno akurat tutaj się nie zgodzić, bo niezależnie od opcji politycznej, w każdym (czyt. we wszystkich) rządach, ministerstwach, urzędach itp zdarzają się machlojki. Większe i mniejsze. Są co prawda wyjątki od reguły, ale nie ma dnia, gdy mass media nie krzyczą o jakimś przekręcie. Piętnować tego nie będę, bo jak ktoś ma odrobinę oleju w głowie, to widzi co się dzieje. Z resztą jakbym zaczął wytykać palcami dane ugrupowania to ktoś przypiąłby mi karteczkę z nazwą partii.

Problem schorzenia jakim jest mam to w dupie jest brak scharakteryzowanych poglądów politycznych. Nie będę pisać tekstu w oparciu o badania i sondaże, bo to często wprowadza w błąd, a w dodatku daje głupią satysfakcję rzetelności danej opinii. Wszystko przedstawię o własne przemyślenia.
Gdyby jednak przeprowadzić sondaż (masz ci babo placek bez sondaży ani rusz) to na 100 przepytanych, 90 osób nie potrafiłoby określić swoich poglądów politycznych. Natomiast 90 osób byłoby w stanie wskazać partię na którą by zagłosowało. Innymi słowy. Głosujemy na aktualny trend polityczny, nie na punkt widzenia.
Ilu z czytających potrafi sobie odpowiedzieć czy jest za prywatyzacją szpitali, czy za systemem socjalnym?
Czy lubimy kiedy państwo dosypuje nam do portfela pieniążki, czy jednak wolimy luźne podejście i wolną amerykankę?
Czy wychodzimy z założenia chrześcijanin albo śmierć czy zezwalamy na wolność wyznaniową i wywalamy krzyże ze szkół?
Wreszcie, czy sympatyzujemy za prawą stroną, czy lewą?

W Polsce lewa strona jest spalona. Od 20 lat pompuje się wszystkim do główki, że to co na lewo to komunista i basta. Stąd też w siłę urosła obecna sytuacja gdzie dwie największe partie prawicowe o łudząco (o zgrozo) podobnych programach wyborczych (które szybciej można przypisać lewicy, niż liberałom) walczą w mało istotnych sprawach, trzymając się kurczowo koryta. Resztę bajki wszyscy znają.

Przeważa u nas system jestem zajebiście alternatywny, ubieram fajne ciuchy, słucham dobrej muzy, na chuj mi polityka?. Racja. Ale jak już zaczynasz kląć na dziurawy chodnik, to klnij na radnego, a nie premiera. Tego drugiego trzeba za co innego ochrzanić.

Na pewnej lekcji historii w mojej pięknej szkole, temat zszedł na politykę. Oczywiście jedynym matołem który musiał najwięcej peplać byłem ja. Wszedłem w dość ciekawą konwersację z nauczycielką, która przyznała mi rację w sferze "wszyscy uważają, że politycy kradną, ale nikt nie zrobi nic aby to zmienić". Wetknąłem jeszcze, że społeczeństwo nie ma określonych poglądów, tylko głosuje na to co dobrze wygląda i już zyskałem miano niespełnionego politologa. Niespełnionego politologa ze strony nauczycielki i gościa który mówi tyle mądrych rzeczy, że trzeba go mieć w dupie.

Do czego zmierzam? Przede wszystkim, do tego iż wszyscy wiedzą jak jest do dupy, i również wszyscy olewają temat ciepłym moczem. Niezależnie od szczeblu. Wójt nie zrobił drogi, a jeździ nowym autem! Złodziej! Burmistrz nie był na mszy. Pewnie ateista. W dodatku złodziej.

Co chcę osiągnąć? Chciałbym aby osoba która przeczyta ten tekst poważnie się zastanowiła, czy głosując w najbliższych wyborach parlamentarnych, skreśli nazwisko kandydata który reprezentuje daną opcję polityczną, czy konkretne poglądy. No i czasem warto dać szanse komuś kto nie jest jedynka danej listy. Kwestie wyborów samorządowych odrzucam, bo tutaj głosuje się na działaczy, a nie logo partii(co niestety nadal nie dociera do społeczeństwa w przypadku wyborów do sejmików).
Zmierzając ku końcowi. Sprawdź swoje poglądy(chyba, że jesteś przekonany co do którychś stron, szacun dla ciebie). Dla własnej satysfakcji. Zdziwisz się jakie mogą być tego wyniki. Dla przykładu(takiego obrazkowego). Znany(albo i nie) Janusz Korwin-Mikke od lat krzyczy złodzieje, banda czworga i tak dalej. To co mówił to czysta prawda. Postawiłbym mu za to flaszkę, bo się z tym w pełni zgadzam. Jako jeden z nielicznych podniósł podczas kampanii ciekawe tematy (jakiś karabin w domu, trochę liberalnych pomysłów). Jednak nie zagłosowałbym na niego. Reprezentuje bardzo ciekawy punkt widzenia, ale charakterystyczny dla swojej strony sceny. Niestety są zbyt radykalne i ja mówię basta. Facet ma swoje poglądy,(które nie zawsze są popularne) i druga flaszka należy mu się za to, że kurczowo się ich trzyma. I takich osób możemy wymienić kilka. Przeważnie nie zajmują się już polityką. Bo przecież, widział ktoś kiedyś uczciwego i rzetelnego polityka?


P.S
Poruszyłbym tutaj kwestię znajomości instytucji w Państwie, ale to chyba sobie zostawię na później. Po swoim środowisku wiem, że niektórzy nawet nie ogarniają powiatów i związanych z nimi funkcji. Nie mówię, żeby kuć to na blachę, ale warto kurwa wiedzieć gdzie się prawko odbiera. Hej.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Za czym gonimy?

Notka krótka i techniczna.
Dlaczego powstał ten blog?
Pewna forma wyrażenia siebie. Każdy ma coś na sercu. Kiedyś swoje przemyślenia pisano w dziennikach (nie mylić z pamiętnikiem), dziś są to blogi. Co odważniejsi robią to w bardziej rozwinięty sposób. Rapowe kawałki z nawijką o tym co ich otacza i boli to też pewna forma ekspresji, dlatego chwała raperom za to.
Dla kogo to jest stworzone?
Przede wszystkim dla mnie. Jeżeli nie podoba Ci się mój punkt widzenia, to nie czytaj. Internet spowszedniał do roli pisma obrazkowe i częściej ogłupia. Pisanie dziennika w tradycyjnej formie nie jest satysfakcjonujące i często (według mnie) robią to ludzie z większymi problemami.
O czym będzie?
O wszystkim. O ptaszkach na drzewie, o dziurawych drogach, zapchanych autobusach, nawykach ludzkich. O niczym.

Poniżej kilka tekstów z tematycznego bloga. Trochę świeższych.

sobota, 16 kwietnia 2011

Robota uszlachetnia

Facebook nie jest odpowiednim miejscem na moje luźne przemyślenia. Może głównie dlatego, że są ciężkostrawne i psują ogólny nastrój sielanki jaki panuje wśród znajomych, którzy mają więcej wolnego czasu niż ja.

Dziś podczas pasjonującego zajęcia kotwiczenia elementów stalowych w podłożu gruntowym przy użyciu spoiwa żwirowo-cementowego doszedłem do prostego stwierdzenia (w Polsce znanego nie od dziś) - praca uszlachetnia. Nie mam zamiaru udowadniać tego poprzez przepisywanie formułek ze streszczenia Nad Niemnem, gdzie obok bujnych opisów przyrody, wbija się młodzieży do głowy "pracuj pracuj, poznasz dzięki temu miłość swego życia i dorobisz się odcisków na łapach". Praca uszlachetnia z innego powodu. Praca uczy.
- E wow Ameryki i dżemoru nie odkryłeś.
Jasne, że nie. W innym przypadku nie zaczynałbym pisania ciężkich przemyśleń. Chcę przekazać tutaj coś innego. Brak pracy, a raczej brak zajęcia zmusza nas (często podświadomie) do poszukiwania czegoś czym można załatać lukę wolnego czasu.

Nie masz roboty - idziesz na piwo, poznajesz nowych ludzi, poznajesz ich zainteresowania, muzykę, hobby psa i kota. Tak było w moim przypadku. Dokładnie rok temu wplątałem się w śmieszne stowarzyszenie zwane Klub Miłośników Komunikacji Miejskiej. Ludzie którzy widząc autobus na ulicy dostają orgazmu,a bilety na ścianie tworzą swego rodzaju tapetę. MKM nie mogąc zasnąć potrafi liczyć numery taborowe wraz z usterkami danego wozu. No dobra spokojniej. Tak mniej więcej wygląda obraz miłośnika komunikacji w oczach szarego polaczka. Takiego spojrzenia na sprawę nie miałem ja sam. Nie miałem.

Po kilku spotkaniach okazałem się być "tym" który przyszedł i od razu robi rewolucję. A to nic się nie dzieje. A to dzieje się za dużo. A to coś źle wyszło, a tamto wymaga poprawek. Słowem - człowiek z ambicjami i zbyt dużą ilością wolnego czasu. Wszystko było niby cacy do wakacji. Dostałem prace. O zgrozo dostałem prace na dwie zmiany. Do domu wracałem więc uwalony jak koń po kręceniu odcinka westernu. Jedyne czego pragnąłem to papu i poduszka. Łóżko bywało często zbędne. Wtedy też stowarzyszenie zaczęło upominać się o swoje, mimo że tak naprawdę nie działo się nic wartego uwagi, a z ustawowych 15 osób zrobiła się garstka i na dobrą sprawę można było uwalić coś, co w stolicy Podlasia nie potrafiło się odnaleźć.

Swoją historię w stowarzyszeniu zostawię na później, bo rozwija (a raczej kończy się) ona nadal i jej kulminacyjny koniec będzie wart kilku linijek tekstu.
Wracając do rozmyśleń o zajęciu i zabiciu czasu. Każdy z nas musi mieć jakieś zajęcie, które albo wynika z pracy zawodowej, albo przynajmniej z zainteresowań. Gdyby tak nie było, nie czytalibyście tej notatki, bo jest ona częścią GTG.. To z kolei strona o serii GTA, czyli jest czyimś zainteresowaniem. Czyimś sposobem na zabicie wolnego czasu. Czymś co zrobił sdr w przypływie inwencji twórczej i wolnego czasu.

Sami możecie spojrzeć na siebie i stwierdzić w jakich towarzystwach się obracaliście i za czym biegaliście kilka lat temu. Sam widzę to po sobie.
 Moja prawda jest najmojsza!

Wieczorne przemyślenia, przerywane od czasu do czasu bólem zęba trzonowego, skutkują kolejnymi poważnymi wnioskami i pytaniami, które z założenia mają być przedstawiony w odrobinę sarkastyczny sposób. Niestety tylko z założenia.

Ludzie to dziwny gatunek. Oprócz tego, że potrafimy sikać na stojąco (uwaga, tylko jedna płeć tego gatunku, chociaż istnieją odstępstwa), to często wydaje opinie na podstawie tego co widzi.
Ostatnimi czasy dominujący gatunek na świecie afiszuje się na wszelkiego rodzaju sposoby "co kto czego słucha". I na podstawie tego inny przedstawiciel homo sapiens szufladkuje dane osoby, przyklejając im odpowiednie karteczki. Zaczynam wchodzić w sferę stereotypów typu hip-hopowiec biega ze sprayem, metalowiec zasuwa w glanach, a pop to albo różowe dziewczynki, albo szara masa, której wszystko jedno. Zaczyna mnie to irytować, bo sam jestem przedstawicielem gatunku, który nie ma konkretnie zdefiniowanych typów muzycznych, co przekłada się na to, iż nie przeszkadza mi żaden rodzaj muzyki i chętnie posłucham sobie dobrych rapowych kawałków, a od czasu do czasu coś co na co dzień atakuje mnie z radia.
Niestety nasz naród jest tak skonstruowany, że szufladkuje, szufladkuje, szufladkuje i jeszcze raz szufladkuje. Na szczęście pojawiam się ja i zadaję konkretne pytanie.
Jeżeli słucham rapu, czy to znaczy, że jestem hip-hopowcem? Czy nabywam od razu cechy subkultury?
Czy jeżeli w mojej playliście jest kawałek trance, czy od razu muszę być człowiekiem który najpierw jara zielsko, a później dla fazy szuka najbardziej pokręconego kawałka?
Czy jeżeli mój sąsiad ma świnie, czy to znaczy, że ja jestem wieśniakiem?

To wszystko prowadzi do tego, że nasze kochane społeczeństwo przestaje się interesować osobami typu wszystko. Bo jak od dawna wiadomo, co jest od wszystkiego, jest do niczego. Być może jest w tym odrobina prawdy, jednak mnie najbardziej irytuje fakt, iż odrębnie traktuje się ludzi którzy nie słuchają danego gatunku. To tak jakby segregować ludzi po ich za przeproszeniem ryju. Może to zły przykład, bo istota ludzka podświadomie odrzuca brzydkie gęby, ale akurat nasz kochany naród potrafi perfidnie powiedzieć komuś w twarz:
- Stary, ale masz morde!

Pojawiają się czasem tacy, którzy na siłę próbują utożsamić się z daną subkulturą, nagminnie słuchając danego gatunku muzyki, mimo tego iż nigdy nie mieli z nią do czynienia i lansują się na znawców tematu. I również czasem jedno pytanie zagina takiego delikwenta.

Przerażają natomiast krytykanci. (patrz wyżej).
- Jak możesz słuchać tego ścierwa?
Normalnie! Bo mi się podoba. Mam wywalić jakiś kawałek, tylko dlatego, że uznałeś go za ścierwo, bo nie podoba się tobie i przede wszystkim nie jest tym co ty chciałbyś usłyszeć?
- Weź jesteś nieobeznany ze światem!
A ty jesteś! Gdybyś był, nie skrytykowałbyś tego czego słucham, bo po prostu nie wypada.
- No już skończ. Niech będzie, że o gustach się nie dyskutuje.
Kulminacja. A o czym do cholery się dyskutuje?! O czym rozmawiasz z innymi? Na co rwiesz panny pod monopolowym? Przedstawiając im swoją muzykę. Swoje gusta. A one z kolei spławiają Cię swoimi, czyli wchodzą z tobą w dyskusję.

No są również tacy, którzy nie przyznają się do tego, że słuchają innej muzyki niż chciałoby społeczeństwo. Istnieje niepoprawność polityczna, dlaczego więc miałaby nie istnieć niepoprawność muzyczna? Patrz luźny przykład niżej.



Swego czasu był reggae bym na Bednarka. Nie wiem, nie znam człowieka, bo prostu mi się nie przyjął. Z miejsca
- Nie wiesz co dobre
Chyba wiem, skoro potrafię określić we własnym mniemaniu, a nie bumie społeczeństwa. Może i koleś ma talent, może się wybił. Chwała mu za to, oby ich więcej. Ale ja nie muszę słuchać skoro mi nie podchodzi. I ponownie wykraczam poza sferę dyskusji, bo wejdziemy zaraz w mass kulturę, a o tym można napisać esej. Tyle znaków mi sdr nie dał.
Możemy jeszcze do tego przyrównać Bibera. Z miejsca od razu wszyscy hejtują chłopaczka. Nie przepadam za nim, ale hejtować go nie będę, bo kosi hajs lepszy niż ja będę w stanie zarobić przez całe życie składając długopisy. Ale spróbuj no waćpan stanąć w obronie Justina. Zostaniesz wtedy sam postawiony w szeregu z różowymi landrynkami Sylwusiami.

Podsumowując.
Olej ludzi.
i tak nie olejesz.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Zwyczajny poranek

5.45
Standardowy dzwonek Nokii budzi mnie w ciemny poranek. Pierwsza myśl - poniedziałek, zaczynam o 8.50. Przewracam się na drugi bok, by uświadomić sobie, że w ten poniedziałek zaczynam o 7.10. Świetnie.
Powoli zwlokłem się z łóżka w kierunku łazienki. Zimna woda zawsze przywracała mi trzeźwe myślenie. Nieważne w jakim stanie. Ot tak po prostu. Blade światło padające na pokój do którego wszedłem ponownie oznajmia mi, że jest cholernie wcześnie. Za oknem ciężko opadają płatki mokrego śniegu. Swoją ciężkością przykrywa brudną i szarą ulicę, która jeszcze kilka godzin temu była pełna błota.
Dobra wystarczy tego stania w oknie, zaraz wybije 6.
Przez poprzedni tydzień non stop pamiętałem jedną poranną czynność - gotowanie wody na herbatę. Zawsze o tej samej godzinie. Zawsze w nijakim nastroju, zawsze w przeświadczeniu, że wrócę za kilka godzin mokry, zmęczony i śmierdzący po robocie. I zawsze myślenie o nadchodzącym dniu przerywał gwizd czajnika. Tym razem na kuchnie nie padał blady blask porannego nieba, lecz ciemność i głucha cisza śpiących jeszcze domowników. Przynajmniej urwała się monotonność codziennego dnia.

Buty, kurtka, klucze, dokumenty. Dobra wszystko jest. Trzask zamka budzi innych domowników z błogiego snu.
Zimne powietrze mrowi skórę wywołując gęsią skórkę na rękach i karku. Szybkim krokiem udaje się do auta przedzierając się przez płatki mokrego śniegu. Całe szczęście szybko topniały. Nie traciłem więc czasu na odśnieżanie wozu, którego kolor nie odbiegał zbytnio od otoczenia. O ile trawnik starał się być pokryty warstwą puchu z licznymi oazami błota pomiędzy, o tyle na Golfie zamiast błota była to rdza. Cholera, muszę zrobić zaprawki...
Dwa pstryknięcia przekaźnika od podgrzewania świec dają mi znać o swojej gotowości do pracy. Cholernie przyjemne uczucie, odpalić auto bez otwartej maski i porannego wrzucania akumulatora czy manewrowania z kablem przy świecach żarowych. Opłaciło się spędzić trochę czasu dłubiąc tu i ówdzie. Dźwięk ożywionego do pracy klekota z lekkim popiskiwaniem paska w okolicy alternatora, prowokuje okoliczne psy do ujadania. Dzień dobry pieski.

6.32
Stoję ulicę dalej przed drewnianą bramą. W oczekiwaniu na kumpla szukam jakiegoś muzycznego ukojenia na drogę. Odruchowo pada na Kilka numerów o czymś od Małpy. W sumie to nim wyjechałem z podwórka Intro Dj Ike'a pobudzało mnie do myślenia.
6.40 wpada zdyszany kumpel. Nieogarnięcie na głowie daje prosty wniosek.
- Kurwa sorry zaspałem.
Do przewidzenia. W sumie też nie pogardzę dłuższym snem. Ruszamy, w międzyczasie wymieniając wrażenia z dwóch tygodni ferii. W sumie różniły się jedynie szczegółami z pracy i ewentualną ilością alkoholu. Co za naród.
Jeden, dwa, trzy. Co raz szybciej mijamy budynki ulicy Bielskiej. Redukcja, Rondo bez nazwy i ponownie dwa, trzy, cztery. Rozmowa ciągnie się dalej.Kurwa mieszkamy tak blisko siebie, a tak rzadko się widzimy. Cóż to też trzeba zmienić. Konwersacje przerywa telefon mojego przyjaciela.
- Jak to kurwa nie ma?
Te słowa to prawie wyrok. Nie musiałem czekać do końca rozmowy. Już wiedziałem, że zamiast na 7.10 mamy na 8.50. Świetnie. Dwie godziny Podstaw Teleinformatyki na zastępstwie jak w dupę psu. Za daleko aby zawrócić do domu, za blisko by stracić trochę czasu. Cóż. Tydzień rozpoczyna się świetnie.

A była dopiero 6.53